poniedziałek, 26 października 2015

Drodzy państwo, zapraszam na ulicę!

Tak, znowu stukam w klawiaturę i mimo kolejnego zabiegu usunięcia gradówki żyję, mam się dobrze.
Tajemnicą Poliszynela zdaje się być fakt, że dni generalnie są coraz krótsze, a temperatura raczej zachęca do tego by zostać w domu i oddać się błogiemu leżeniu w łóżku, prokreacji, stagnacji, tudzież każdej innej czynności pozwalającej na przebywanie w ogrzewanym pomieszczeniu.
Tymczasem ja, korzystając z chwili odpoczynku od walki z Templariuszami na ulicach XIX-wiecznego Londynu (tak, gram w Assassin's Creed Syndicate) postanowiłem zachęcić Was do wyjścia na ulicę.


Niekoniecznie teraz, jak czytacie ten post, ale generalnie. Oczywiście do wyjścia z aparatem.

Street. Kto czyta to Barta i moje czytadło, zwane dalej ISO Wielce Różne, ten wie, że nic mnie tak nie bawi jak fotografia uliczna. Przyznam szczerze, że nie zawsze tak było, ale dobrze się stało, że się odmieniło.

Nie chodzi tylko o to, o czym pisałem parę miesięcy temu. O tym, że aparat w ręce staje się moją przepustką do rozmów z przypadkowo spotkanymi ludźmi. O tym, że przewieszona przez szyję kupa metalu i szkła pozwala mi na wysłanie porozumiewawczego spojrzenia innemu analogowemu oszołomowi na ulicy, niezależnie od szerokości geograficznej. Bo o tym już mówiłem.

Powiem o innej rzeczy. Street sprawił, że przestałem się przejmować. Serio. Przestałem się denerwować. Po prostu idę i robię. Zawsze z głową.

Street nie znosi planowania - jeśli sobie założycie w głowie jakiś kadr przed zaśnięciem z myślą cyknięcia go dnia następnego, to możecie być pewni, że Wam nie wyjdzie. Takie prawo foto-natury.

Street zachęca do spontaniczności - czegoś, czego mi brakuje w moim codziennym życiu. Zachęca do wnikliwej obserwacji otoczenia i poszukiwania coraz to ciekawszych kadrów.

Street można uprawiać przy okazji. Żeby było śmieszniej zazwyczaj przy okazji wychodzą najlepsze ujęcia. Czekasz na kumpla, który spóźnia się godzinę na spotkanie i by zabić czas robisz zdjęć. Bang! Strzeliłeś swoją fotkę tygodnia! Siedzisz z miłą dziewczyną na kawie i akurat wyszła do łazienki? O tak! Właśnie teraz obok ogródka kawiarni dzieje się coś wartego uwiecznienia.



Street zachęca do minimalizmu. Aparat, torba i kupa rolek (oj, te to schodzą na ulicy) - wszystko ponadto okazuje się w pewnej chwili zbędnym balastem. Serio - swoje najlepsze foty cyknąłem mając ze sobą minimalną ilość sprzętu. Najgorsze - obładowany jak wielbłąd.

Dlatego kto nie spróbował - zachęcam. Wyjdźcie, posmakujcie i pobawcie się, a potem idźcie na piwo. Nic tak nie koronuje ostatniej rolki w ciągu dnia, jak kufelek, albo i dwa.
 
Rych