czwartek, 26 marca 2015

O pomiarze światła

Kwestia pomiaru światła jest rzeczą, która potrafi solidnie uniemożliwić spokojny sen fotografującego. No bo jak w końcu zrobić to poprawnie? Gdzie, jak i czym mierzyć, aby po wyjęciu kliszy z koreksu nie uzyskać negatywu niedoświetlonego, prześwietlonego, albo naświetlonego poprawnie, ale niekoniecznie tak, jak to sobie wymyśliliśmy? Nie jest to zbyt proste, ale jest prostsze niż się wydaje.

Coś pada, coś się odbija

Zanim przejdziemy do kwestii praktycznych, najpierw musimy pochylić się nad teoretycznymi aspektami pomiaru światła. Z fotograficznego punktu widzenia jesteśmy w stanie zmierzyć dwa rodzaje światła widzialnego - światło odbite (reflected) i światło padające (incident). Światło odbite mierzą wszystkie światłomierze wbudowane w aparaty fotograficzne (zarówno analogowe, jak i cyfrowe), zaś do pomiaru światła padającego potrzebny jest zewnętrzny światłomierz.

Teraz kwestia w sumie najistotniejsza - światłomierz mierzy światło w taki sposób, że uznaje, iż mierzone światło ma na zdjęciu być w tonie tzw. middle grey. Eeee... dobra, lepiej to zrozumieć na prostym przykładzie.

Wyobraźmy sobie trzy dziewczyny: jedna w bluzce czarnej, druga w szarej (dokładnie w middle grey), trzecia w śnieżnobiałej. Stawiamy je obok siebie i robimy im zdjęcie. Jeśli dokonami pomiaru światła odbitego z bluzki czarnej, to zdjęcie wyjdzie nam prześwietlone, a czarna bluzka będzie szara na zdjęciu, jeśli z białem, to zdjęcie będzie niedoświetlone - bluzka została uznana przez światłomierz, za to, co ma być middle grey. Koniec końców bluzka jest szara, a dziewczyny mają mocno ściemnione twarze.

Teraz już chyba brzmi to jaśniej. Innymi słowy obszar kadru, w którym mierzymy światło, powinien być obszarem, który chcemy, aby na zdjęciu wyszedł jako ten średnio szary. Jest możliwość kupienia specjalnych kart w tym kolorze i z nich ściąga się pomiar w danych warunkach oświetleniowych.

Bardzo dobrze w codziennej fotografii (ulica, bardziej ogólne sceny w pomieszczeniach) sprawdzać się będzie pomiar światła padającego. Teraz pytanie dlaczego?

Po prostu pozwala to miejscami na zachowanie bardziej naturalnych tonów w kadrze oraz pozwala wyeliminować kwestię średniej szarośći.

Światło pada na wszystko w danych warunkach w taki sam sposób, ale odbija się w różnym stopniu. Stąd widzimy czarny i biały, jak i tony pośrednie. Teraz, wracając do przykładu z paniami w bluzkach, przy założeniu, że wszystkie stoją w tym samym świetle, wystarczy zmierzyć światło padające i po sprawie. Czarne będzie - czarne, a białe - białe.

Urządzenia drogie, tanie i organiczne

Wiemy już jakie mamy rodzaje światła i jak sposób wykonywania pomiaru wpływa na zdjęcie. Pytanie jednak, co możemy wykorzystać do mierzenia.

Po pierwsze, wspomniane już światłomierze wbudowane w aparat. Aby dobrze z takiego korzystać, musimy wiedzieć z jakiego obszaru kadru czyta światło oraz pilnować by mierzyć z w miarę jednolitego obszaru i nie granicy światła i cienia oraz z powierzchni błyszczących - chromowane i wypolerowane zderzaki.

Jeśli chodzi o pomiar światła padającego to już jest trochę mniej wesoło - głownie dlatego, że urządzenia, oferujące wygodny i dobry pomiar są stosunkowo drogie (podstawowe to wydatek około 3 stów, lepsze sporo więcej). Te droższe są wyposażone w funkcję pomiaru światła błyskowego, co może bardzo ułatwić życie! Odradzam sięganie po starsze światłomierze selenowe (do dostania za równowartość paczki papierosów). Poprawności, w wykonywanych przez nie pomiarach, jest tyle, co w przeciętnym artykule w Cosmo typu "Jak zadowolić faceta" - No cholera, w ogóle!

Stary światłomierz selenowy - tani jak barszcz, ale praktycznie nie do użytku

Dobra wiadomość dla posiadaczy smartfonów. Są aplikacje, które pozwalają na wykonanie takiego pomiaru. Wykorzystują one :przedni: aparat jako sensor. Wadą jest fakt, że nie są to najdokładniejsze urządzenia, oraz, że obsługa ich przypomina trochę krojenie czerstwego chleba tępym mieczem dwuręcznym - niby da się, ale nie jest to najlepszy pomysł.

 O ile beeCam w moim przekonaniu jest prostszy i szybszy w użytkowaniu od LightMeter'a, to ta druga aplikacja pozwala na mierzenie światła odbitego (ciekawa opcja z zoomem pozwalająca na precyzyjniejsze określenie miejsca pomiaru).

Może również odwołać się do dawnych technik, których poznanie pozwoli nam osiągnąć dwunasty krąg wtajemniczenia dwudziestej loży masońskiej. Na poważnie, to po prostu jakoś kiedyś ludzie robili zdjęcia, a większość aparatów do lat 60 nie miała wbudowanego światłomierza. Jak? Ano tak (w najdokładniejszej możliwej formie) brzmi główne twierdzenie zasady słonecznej 16:

W słoneczny dzień, w okresie od wiosny do jesieni, w czasie między dwiema godzinami po wschodzie słońca i dwiema godzinami przed zachodem, ustaw przesłonę na f16, a czas na najbliższą wartość odwrotności czułości używanego filmu.

Przykład: Stoimy na placu zamkowym i robimy zdjęcie komuś, kto stoi twarzą do słońca (my plecami do słońca). Jest bezchmurne niebo, czerwiec, godzina 13. Mamy film ISO 400. Ustawiamy czas na 1/500 (najbliżej 1/400) oraz przesłonę na f16. 

A co z pozostałymi warunkami świetlnymi? Skonsultujmy się z poniższą tabelką:


Ważna rzecz - zasada ta opiera się o światło padające, a nie odbite. Wyjątkiem wydaje się być przykład ze śniegiem lub piaskiem (oba bardzo mocno odbijają światło i zastosowanie f16 może grozić prześwietleniem).

Jeśli mamy problem z określeniem co jest co, to warto spojrzeć na swój cień. Jeśli ostry i wyraźny - 16, rozmyte brzegi 11, już słabowity - 8, a gdy go nie ma to 5,6.

W przypadku wątpliwości warto zastosować bracketing lub chociaż prześwietlić o pół działki (film lepiej znosi prześwietlenie, niż niedoświetlenie). 

Pamiętajcie też, że powyższa zasada nie jest tylko ostatnią deską ratunku, w momencie, gdy padnie bateria. Pozwala ona na bardziej świadome patrzenie na scenę pod względem rodzaju światła oraz otwiera nowe możliwości sprzętowe (Leica M3 :)?). Warto się do niej odwołać nawet wtedy, gdy mamy pełnosprawnie działający światłomierz w aparacie, bo jest naprawdę łatwo oszukać, co kończy się skopaną klatką - wszak aparat, w przeciwieństwie do Nas, nie wiem jak ma wyglądać zdjęcie!

Oj, się rozpisałem. Trochę przeraża fakt, że to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej. Warto jednak przyswoić sobie powyższe informacje. To naprawdę ułatwia życie.

Rych

czwartek, 19 marca 2015

Wywoływanie negatywu czarno-białego

Rzeczą, która sprawia ogromną satysfakcję w fotografii analogowej, jest możliwość samodzielnego wywołania negatywu czarno-białego. W przeciwieństwie do procesu kolorowego, czy filmu odwracalnego, jest to naprawdę prostsze niż się wydaje. Nie tylko pozwala nam zaoszczędzić pieniądze, ale również daje nam kontrolę nad finałowym efektem, bo zmieniając chemię i parametry, możemy uzyskać bardzo różny efekt końcowy.

Zatem, jak się do tego zabrać?

Co potrzeba?

1. Ciemnia

Bez paniki. Jeśli nie możemy przeznaczyć na ciemnię całego pomieszczenia na stałe, to wciąż mamy możliwość uzyskania pomieszczenie całkowicie ciemnego. Na czas wyjmowania filmu ze światłoszczelnej kasetki możemy tymczasowo zaciemnić np. łazienkę. Idealnie do tego nadadzą się grube arkusze czarnej tektury lub inny podobny materiał. Pamiętać należy jednak o tym, że do pomieszczenia nie mogą dochodzić żadne promienie światła! Nawet delikatny prześwit pod drzwiami może zrujnować nam film!

Jeśli nie chce nam się ciągle zaciemniać pomieszczenia możemy zaopatrzyć się w specjalny changing bag - swego rodzaju światłoszczelny worek z rękawami w którym możemy załadować film do koreksu.

2. Sprzęt i chemia

Do wywołania kliszy potrzebować będziemy odpowiedniego sprzętu. Polecam popytać po znajomych, bo być może u kogoś po piwnicach, strychach i szafkach przewracają się choć niektóre z nich. Konkretnie potrzebujemy:
  1. Koreks - warto wybrać taki, który nie ogranicza nas do jednego formatu kliszy. Zazwyczaj koreksy pozwalają na wywołanie dwóch rolek kliszy małoobrazkowej lub jednej średnioformatowej (dokładniej jednej 220 i czasem 2 formatu 120 nawiniętych na rolkę jedna za drugą).
  2. Termometr
  3. Cylinder miarowy na minimum 500 ml
  4. 2-3 zlewki szklane na przynajmniej 600 ml
  5. Klipsy do suszenia i ściągaczka do wody
  6. Strzykawki plastikowe
  7. Butelki na chemię
  8. Wywoływacz
  9. Butelka octu spirytusowego
  10. Utrwalacz
  11. Zwilżacz
  12. Dostęp do bieżącej wody
 Proces

  1. Film nawinąć na szpulę koreksu i załadować koreks. Po upewnieniu się, że koreks jest dobrze zakręcony, możemy zapalić światło.
  2. Chemię przygotować zgodnie z zaleceniami producenta. Najlepiej zrobić to parę godzin wcześniej, jeśli używamy chemii w postaci rozpuszczalnych proszków.
  3. Przygotować zlewkę z wywoływaczem (w wybranym rozcieńczeniu i temperaturze), przerywaczem - 2% roztwór kwasu octowego i wywoływaczem.
  4. Wlać wywoływacz do koreksu, zacząć mierzyć czas.
  5. Poruszać koreksem w zadany sposób i w zadanych interwałach.
  6. Na 5-10 sekund przed zakończeniem wywoływania zacząć wylewać wywoływacz.
  7. Wlać przerywacz. Intensywnie mieszać przez około 30 - 60 sekund
  8. Wlać utrwalacz - poruszać podobnie jak przy wywoływaniu, a nawet intensywniej.
  9. Zlać utrwalacz
  10. Płukać pod bieżącą wodą o wybranej temperaturze. Czas płukania mieści się w przedziale 10-30 minut w zależności od temperatury wody i marki negatywu.
  11. Po zakończeniu płukania, wlać roztwór zwilżacza i poruszać koreksem około 70 sekund.
  12. Na koniec rozwiesić film w miejscu wolnym od kurzu ściągnąć nadmiar wody ściągaczką i pozostawić na kilka godzin.

Uwagi

Dobra, trzeba co nieco dodać do tej instrukcji. Po pierwsze rozcieńczenie wywoływacza - im wyższe stężenie wywoływacza, tym krótszy czas wywoływania, ale przez wyższą agresywność chemii większe ziarno i kontrast. Rozcieńczenia są zapisywane w następujący sposób - x części roztworu roboczego wywoływacza + y części wody. Przykładowo zapis 1+50 oznacza jedną objętość wywoływacza na 50 części wody, czyli np. 8 ml wywojki i 400 ml wody. Następnie kwestia mieszania - im częściej i mocniej tym większy kontrast, im rzadziej i delikatniej tym bardziej wyrównawczo. Nie można przesadzać w jedną ani drugą stronę, choć w istocie zależy to od efektu jaki chcemy uzyskać.  Kolejna sprawa suszenie - brońcie bogowie by suszył ktoś suszarką do włosów! Film się poskręca, a drobinki kurzu wejdą w emuslję i w niej zostaną na wieki wieków! Ja osobiście robię to tak - skonstruowałem sobie suszarnię z kotary prysznicowej, kawałka litej tektury i wieszaka. Tam przed wstawieniem filmu na około minutę wstawiam czajnik z wrzącą wodą - para wodna wiąże kurz z powietrza. Następnie rozwieszam film i zostawiam na noc. Rano zdejmuję, tnę na paski odpowiedniej długości (film 135 na 6 klatkowe paski) i pakuję do koszulek pergaminowych.

No, dotarliśmy do końca. Każdy w sumie wywołuje trochę inaczej niż inni.Ważne jest to aby wypracować sobie powtarzalność, coś pozwoli nam na większą kontrolę nad końcowym efektem. Zachęcam do spróbowania.

Jednak ostrzegam. Kto raz do ciemni wejdzie, to już najpewniej w niej zostanie.

Rych