poniedziałek, 30 listopada 2015

Wyprawa na Ślunsk, dobrzy znajomi i Yashica Electro 35GT

Znowu się nagrałem i wrzuciłem to w odmęty internetu. Przyznam szczerze, że spodobało mi się i chyba zainwestuję w lepszy sprzęt do nagrań. Tymczasem wszystko wyjaśnia poniższy filmik.



Te zdjęcia poniżej to Ilford HP5+ forsowany na 800 i wołany w Rodinalu 1+50





Poniższe zdjęcia zrobiłem na filmie AGFA APX 400 forsowanym na 800 i wywoływanym w nierozcieńczonym (stock) Microphenie


Ta flara wyszła idealnie

Obiektyw jest ostry i dobrze rysuje szczegóły
Jak widać w górnej części zdjęcia widać spadek kontrastu
Tu już widać dość znaczny spadek kontrastu na całym kadrze

poniedziałek, 23 listopada 2015

Eupidere ThinBrown

Niby mówią, że złej baletnicy, to i rąbek u spódnicy, ale z drugiej strony parę przejechanych przeze mnie wyścigów uświadomiło mnie, że warto było zainwestować w rękawice ze szwami na zewnątrz.
Tak Moi Drodzy, dobrze myślicie. Będę mówił o paskach do aparatów.

Innymi słowy dobrze dobrany do naszych potrzeb i gustów pasek nie tylko ozdobi aparat, ale również uprzyjemni proces fotografowania.

Parę miesięcy temu zakupiłem sobie pasek od Artisan&Artist model ACAM-102 w brązie. Nie powiem, pasek wykonany świetnie i naprawdę dobrze się sprawował. Problem był jednak taki, że okazał się być najzwyczajniej w świecie za krótki.

No i zaczęło się szukanie we wszystkich ciemnych zakątkach internetu, aż w końcu jakieś dwa tygodnie temu jeden z moich znajomych polecił mi produkty firmy Eupidere.

Przyznam szczerze, że od razu przemówiła do mnie ich oferta. Nie tylko mieli dokładnie to, czego potrzebowałem, ale również nie porażali ceną (89zł). Ponadto, co jeszcze bardziej mnie ucieszyło, miałem do czynienia z rodowitą polską firmą, założoną przez rodzeństwo, zajmujące i pasjonujące się fotografią. Tym bardziej mnie to zachęciło, bo nie tylko lubię wspierać polskich producentów, ale również wiem, że nikt tak nie zrozumie potrzeb fotografa, jak drugi fotograf.

Biorąc pod uwagę, że Leica nie jest strasznie masywnym aparatem, zdecydowałem się na model ThinBrown (dostępny również w kolorze czarnym jako ThinBlack oraz w kolorze "koniakowym" jako ThinCognac). Skórzany pasek, o szerokości 12 mm i długości 110cm (większość znalezionych przeze mnie ofert tyczyła się pasków skórzanych o długości 90-100cm), był tym, czego poszukiwałem. Bez dłuższego namyślania się złożyłem zamówienie i czekałem na przesyłkę.


Dostawa była błyskawiczna, bo już po dwóch dnia dotarła do mnie przesyłka. Kiedy już otworzyłem paczkę, moim oczom ukazało się niezbyt duże, kartonowe pudełeczko. Od razu zrobiło mi się wesoło, bo bardzo lubię takie minimalistycznego podejście do opakowań.


W pudełeczku zaś znalazłem karteczkę z wypisanymi warunkami gwarancji, sposobami konserwacji itd. itp. oraz zawinięty w bibułę pasek.


Sam pasek był taki, jak się spodziewałem. Prosty, bez zbędnych dodatków, typu fixed-lenght. Ma on jednak coś, na czym mi naprawdę zależało. Mianowicie protektory zabezpieczające korpus przed porysowaniem przez kółka mocujące.

Co do samego wykonania muszę przyznać, że stoi na naprawdę wysokim poziomie. Skóra pachnie jak skóra, a sam materiał został dobrze pomalowany i nie doszukałem się przebarwień, czy innych defektów.

Pasek prezentuje się naprawdę ładnie i z pewnością stanowi dobre uzupełnienie prezencji aparatu. Kolorystycznie nie odstaje od mojego skórzanego halfcase'a od Mr.Zhou i nie utrudnia zbytnio jego mocowania. Pasuje nie tylko do niezbyt dużych analogów, ale również pięknie prezentował się będzie na cyfrowych bezlusterkowcach, takich jak Olympus OM-D, EP, czy Sony A7.

Skóra z jakiej został wykonany jest, co mnie mile zaskoczyło, naprawdę elastyczna jak na swoją grubość (3mm). Wiadomo, nie jestem na chwilę obecną w stanie owinąć go wokół ręki tak samo, jak ACAMa-102, ale myślę, że z czasem nie będzie to stanowiło problemu. Co istotne, skóra mimo swojej elastyczności nie sprawia wrażenia, że z czasem nabierze właściwości gumy od majtek, a aparat nie będzie podskakiwał w górę i w dół.

Po założeniu na szyję, czy ramię pasek nie wpija się, a ciężar rozkłada się komfortowo. Mimo całego dnia noszenia, aparat mi nie ciążył, a wewnętrzna strona ma na tyle miłą w dotyku, że nie martwię się o odparzenia w czasie cieplejszych dni.

 Tak ThinBrown prezentuje się na Leice M4. Widoczne protektory zabezpieczające przed rysowaniem korpusu.
I tak słowem kończącym mój wywód całym sercem pasek ten Wam polecę. Nie tylko jest prosty i elegancki, ale również jak najbardziej funkcjonalny. Jeśli macie wśród znajomych fotografa, a nie wiecie co mu sprezentować pod choinkę, dajcie mu właśnie pasek od Eupidere. Pamiętajcie jednak, by upewnić się, że mocowanie na jego aparacie wygląda podobnie jak to na Leice, bo w przeciwnym wypadku zamocowanie go będzie przypominało zakładanie glanów niedźwiedziowi. Niby da się, ale efekt końcowy nie jest najciekawszy.

Rych

poniedziałek, 16 listopada 2015

Byle tylko radość nie znikła


Czasem w końcu przychodzi dzień, że wszystkie aparaty najchętniej by się spakowało i sprzedało, by zainwestować w wędki lub wizyty w szemranym przybytku oferujących pokazy tańca ero...egzotycznego, albo zaszyło się gdzieś, gdzie nie ma internetu, ludzi i glutenu.

Czasem po prostu zdaje się się, że dalsze naciskanie spustu migawki nie ma sensu, że przeglądania swoich kolejnych wypocin, uporczywego ratowania niedorobionego kadru przycinaniem, wyostrzaniem, suwakami i filtrami staje się przysłowiowym chwytaniem brzytwy.

HELP!
Wtedy część się poddaje - "to jednak nie dla mnie", "nie ogarniam tego", "nie mam talentu". Ile razy to słyszałem. Często we własnej głowie. Ten durny głos, którego nie sposób zagłuszyć czymkolwiek.

Ci, którzy się nie poddają zaczynają uporczywie szukać przyczyny. Sprzęt - do rewizji. "Mam co potrzeba, a może jednak dokupię ten obiektyw?". Kupujemy książki, siedzimy na forach, oglądamy poradniki, chodzimy na kursy. Dyskusje z bardziej doświadczonymi znajomymi, którzy Nam radzą i pomagają.

I wiecie co? Ja też tak mam, ale szybko mi przechodzi.

Przypominam sobie, dlaczego właściwie robię zdjęcia. I wiecie dlaczego? Po prostu to lubię.

Lubię sam proces twórczy. Lubię zapach kliszy, chemii, lubię dźwięk wyzwalanej migawki. Lubię się przejść po mieście, spotkać z Bartem, Bystrzakiem i innymi. Lubię wyjechać, napić się piwa, pójść do ulubionych miejsc.

Kufelek z przyjacielem zawsze dobry
Finalne zdjęcie majaczy mi gdzieś na horyzoncie. Jest jakimś zwieńczeniem całego wysilku, ale nie jest celem samym w sobie.

Owszem, miło jest zrobić fotę, która się podoba. Miło, kiedy ktoś Cię pochwali za robotę. Smutno gdy skanujesz negatyw i okazuje się, że nie ma ujęcia, które by Cię usatysfakcjonowało.


Jednak poddawanie się negatywnym emocjom i napinanie się na efekty jest bzdurą. Mądre to jest kiedy robimy to zawodowo, gdy od tego zależy byt rodziny, kredyt na mieszkanie, paliwo do samochodu i ciepłe buty na zimę.

Myślicie jednak, że wychodząc w sobotę na miasto mam ochotę się napinać? Mam ochotę działać pod presją?

Nie - idę by się bawić. By się radować. Idę by odpocząć i oddać się procesowi tworzenia.

Cóż, po prostu to kocham! By bart
By na koniec dnia położyć się do łóżka usatysfakcjonowany. Nie gonię za doskonałością. Nie gonię za praktycznym aspektem. Nie jest istotnym dla mnie cel, jako cel sam w sobie. Istotna jest dla mnie też do niego droga, by była ona przyjemna.

I o tym pamiętajcie. Bo w złe myśli łatwo popaść. Nie każdemu łatwo z nich wyjść. Dlatego na koniec zacytuję mojego przyjaciela.

"Bez spiny"

Rych

poniedziałek, 9 listopada 2015

Rok z M4, czyli czego nauczyła mnie Leica

No i minął rok (po prawdzie minie dopiero 17-tego, ale już się nie rozdrabniajmy). Rok nie byle jaki, bo prawie równo rok temu, jak to ja, pojechałem kupić aparat. Niby nic u mnie nadzwyczajnego (spytajcie kogokolwiek, kto się o któryś prawie u mnie potknął). Chodziło jednak o nie byle jakie aparat. Miałem właśnie kupić moją pierwszą Leicę M! Wsiadłem w samochód i pojechałem we wcześniej nieodwiedzane rejony Warszawy, aby spotkać się ze sprzedawcą.

Jakby wczoraj wyjechała z fabryki
O bogowie! Ile czasu ja się biłem z myślami zanim dokonałem zakupu. Ile czasu spędziłem na przeszukiwaniu internetu, ile razy zmieniałem zdaniem (M2, czy M4, a może jednak Bessa R2), maili napisanych do sprzedawców w USA, Japonii i Holandii. Koniec końców kupiłem jednak piękną M4 z 1966 z Summicronem 50mm typu collapsible.

Typowy Patryk na ulicy. Strzelone przez Barta
Rok nie wyrok. Minął szybko. Był jednak niezwykle owocny. Nowy aparat, choć nie nie przerobiłem nim jakiejś zawrotnej liczby rolek, nauczył mnie wiele. Naprawdę wiele.

Światło, światłomierzenie, a może to olać i pojechać w Bieszczady?

No właśnie, lekcja numer jeden. Przyznam szczerze, że na początku byłem trochę zdenerwowany. Żadna z Leiec, z których wybierałem, nie miała wbudowanego światłomierza. Innymi słowy musiałem zainwestować, albo w światłomierz zewnętrzny, albo nauczyć się radzić bez niego.

Sporo czasu poświęciłem nauce teorii pomiaru. Różnic między pomiarem padającego i odbitego (i było to zanim w ogóle kupiłem aparat!) oraz rozbieraniu na czynniki pierwsze zasady Sunny 16 i przypomnieniu sobie z podstawówki jak się dzieliło przez dwa.

Tak prawdę mówiąc w 98% wystarczy ta tabelka. Ze specyfikacji Kodak Tri-X

Po paru miesiącach kupiłem sobie Sekonica L-308. Korzystam z niego na co dzień praktycznie tylko do kalibrowania sobie Sunny 16.

I wiecie co? To wszystko bardzo mi pomogło. Przestałem być niewolnikiem migających lampek i suwających się wskazówek. Dalej z nich korzystam, ale nauczyłem się czasem ufać bardziej sobie niż im.

Co więcej dowiedziałem się jednej rzeczy. Nie naświetlenie samo w sobie zdjęcie czyni. Innymi słowy, nawet jeśli zdarza mi się nie trafić w punkt z parametrami, to i tak dobry kadr to uratuje. Nie bez powodu dawni fotoreporterzy zwykli mawiać "f8 and be there".

35 mm - your best friend

Po jakimś czasie dokupiłem sobie do zestawu obiektyw, o którym myślałem od początku rozważań, czyli Voigtlandera Color Skopara 35/2.5. Obiektyw przez wielu chwalony i kupowany przez poczatkujących Leicowców ze względu na relatywnie niską cenę. O ile Summicron jest obiektywem świetnym, o tyle Voigtlander jest o wiele wygodniejszy w obsłudze (no jest nowszy o jakieś 50 parę lat). Od czasu zakupu używam prawie wyłącznie jego.

Wygląda ma ogromny, ale to tylko złudzenie. W rzeczywistości to chyba najmniejszy obiektyw w tym systemie.
Nie zawsze podchodzę dość blisko. Czasem zdarza mi się dostać też od kogoś opieprz. Mimo to, pokochałem tą ogniskową. Uważam ją teraz za o wiele bardziej uniwersalną i użyteczną w codziennej fotografii od 50-tki.

W tym roku do Pragi nie brałem żadnej nifty-fity. Tylko CS-a i Olympusa XA, jako zaposowy aparat. Zrobiłem więcej fajnych zdjęć, a sam proces twórczy był o wiele przyjemniejszy.

Be quick or be dead

No własnie to kolejna rzecz, której musiałem się nauczyć. Po pierwsze Voigtlander ze względu na swoją konstrukcję i większe DOF dawał mi możliwość ostrzenia strefowego. Ponadto umiejętność określania parametrów ekspozycji pozwalała mi ustawić parametry zanim przyłożyłem aparat do oka. To wszystko w pewnych warunkach pozwala mi być szybszym od aparatu z auto i autofocusem.

Muszę przestać tak krzywić twarz. Bart all rights reserved
Nie targaj pan tyle!

Kolejna nauka - oduczylem się nosić trzy tony sprzętu. Aparat, torba, obiektyw, filmy plus ewentualnie nie światłomierz. Nie jak kiedyś 2 body, trzy słoiki i płacz, że mi się do torby czwarty nie zmieścił i strach, że nie wziąłem statywu. Serio, im mniej przy sobie targam, tym mniej się przejmuje, że nie wykorzystuję sprzetu, a więcej tworzę, więcej myślę. Wyszło to na dobre moim plecom, moim zdjęciu i mojemu samopoczuciu. Zaprawdę powiadam Wam - less is more.

Święty spokój oraz "tak, jestem uzależniony"

Leica okazała się być również wspaniałym lekiem na GAS (nie, nie chodzi o jakieś przewlekłe problemy jelitowe), czyli Gear Acquisition Syndrome. Straszna choroba. Bardzo ciężko się z niej wyleczyć. Objawia się ciągłą potrzebą dokupowania sprzętu. A to obiektyw, a to jakaś pierdółka, a to Smienka, a to nowe body na m42. Godziny spędzone na dEvilBay, Alledrogo, forach internetowych i innych takich. Ciągłe zastanawianie czy Nikon F2 czy Canon F1, a może Canonet.

Leica mnie wyleczyła z tego szybko i ostudziła moje kolekcjonerskie zapędy. Na dobrą sprawę zyskałem aparat wszechstronny i najlepszy w swojej klasie i do fotografii jaką uprawiam. Nie było sensu już się rozdrabniać.
Nie mogłem się powstrzymać przed kupnem tej Yashici, ale Leica i tak bliżej serca. By Bart
Dalej zdarza mi się coś kupić. Czasem nie mogę przejść obojętnie koło okazji. Jestem jednak znacznie bardziej wybiórczy i trzy razy zastanowię się, czy naprawdę tego chcę i czy potrzebuję.

Leica dała mi spokój. Przestałem się martwić optyką, stanem technicznym, czy też tym, że coś mi wysiądzie i nie będzie się dało tego naprawić (odpukać!). Dała też jednak nowe wymagania. Nie mam już wymówek. Nigdy mieć ich nie można, ale z tym aparatem to już w ogóle.

Słowo na koniec

Tego wszystkiego mógł mnie nauczyć każdy inny aparat. Nikon F2, Canonet QL17, Praktica L, czy mój stary dobry Pentax SP1000. Zrobiła to jednak Leica M4.


Zapytacie mnie zatem czy nie żałuję zakupu. Odpowiem Wam: tak. Żałuję, że nie dokonałem go wcześniej.

Rych

wtorek, 3 listopada 2015

Magia "Czerwonej Kropki"

Są takie firmy, które od dekad wyznaczają standardy. Takie, których nazwy, produkty przyśpieszają bicie serca, budzą zazdrość, podziw i napędzają ambicje. Tak też Rolls Royce zawsze będzie synonimem najbardziej eleganckiego samochodu, Ferrari od razu przywodzi na myśl czerwony kolor i prawdziwie sportowy charakter, Rolex pozostanie wyznacznikiem najwyższego standardu odmierzania upływającego czasu, Gibson i Fender gitarowej legendy. Wymieniać mógłbym długo, ale nie tworzę tutaj poradnika high-endowego zakupoholika. Piszę by powiedzieć coś o jednej firmie z jednej dziedziny. Powiem Wam coś o firmie Leica.

Leica, dawniej zwane Ernst Leitz Wetzlar. Tego, czego nie można im odmówić to dokonania rewolucji. Oskar Barnack stworzył bowiem fotografię małoobrazkową, pakując kliszę filmową do pudełka, nazwanego Leica I, które teraz przypomina raczej steampunkowy gadżet niż pełnoprawny aparat.
Leica I

Pomysł jednak chwycił i w niedługim czasie również inne firmy zaczęły produkować aparaty do tego formatu. Leitz wyznaczał jednak (i po dziś dzień to robi) standard najwyższej jakości optyki i precyzji wykonania.

Rok 1954 przyniósł przełom w historii firmy. Na rynek trafiła Leica M3, rozpoczynając tym samym kolejny etap rozwoju - system M.

Leica M3. Zdjęcie ze strony kenrockwell.com


Nie mam zamiaru tutaj przedstawiać po kolei wszystkich zmian jakie wprowadzano w systemie, przedstawiać chronologii i zasypywać Was informacjami niczym nauczyciel matematyki pracą domową. Powiem o czymś innym. Powiem co czyni Leicę wyjątkową.

Perfekcyjne narzędzie prace

OK, weźmy na stół pierwszą lepszą M-kę. Co dostajemy? Sporo metalu (mosiądz i stal), szkła, wulkanit i tworzywa sztucznego tyle co kot napłakał. Migawka płócienna o przebiegu poziomym, czasy 1s-1/1000, synchro z błyskiem przy 1/50, trzy do sześciu ramek w wizjerze (Leica jest aparatem dalmierzowym), czasem samowyzwalacz, połowa modeli bez wbudowanego światłomierza.
Nie brzmi to jakoś strasznie bogato. Szczerze mówiąc dane techniczne tego aparatu stawiają go niemal na równi z Pentaxem Spotmaticiem. Jest jednak coś innego co sprawia, że ten aparat jest czym jest. Wykonanie.

Serio, wyobraźcie sobie aparat, w którym przycisk spustu porusza się w górę i w dół. Nie na boki, dookoła świata i wyżej niż powinien, gdzie odstępy między klatkami na kliszy są równe jak Bóg przykazał, dźwignia przesuwu filmu porusza się w poziomie i nie klekocze, a zamontowany obiektyw siedzi sztywno jak głaz polodowcowy na polskiej ziemi. Aparat cichy jak zawodowy asasyn. Nie usłyszysz strzału na ulicy. To nie są aparaty składane w chinach, przez robotników przyuczonych do fachu w 10 minut. To narzędzia zrobione przez specjalistów. W Niemczech.

No i ten wizjer, jasny niezależnie od użytego obiektywu. I te ramki pozwalające widzieć poza nimi. Po prostu miodzio.

Paszport

Kupno Leici nie czyni fotografem. Czyni posiadaczem Leici. Czyni jednak też członkiem czegoś co szumnie można nazwać rodziną, klubem, masońskim stowarzyszeniem Wyznawców Ostrej Pełnej Dziury. Serio. Coś w tym jest.

Kiedy rok temu szukałem dla siebie nowej torby foto, przeglądałem od niechcenia allegro, trafiłem na bardzo fajny, używanym egzemplarz Hadley'a Pro. Widząc, że sprzedawca jest z Warszawy, napisałem celem ustalenia, czy przed zakupem mógłbym torbę obejrzeć. Okazało się, że właściciel jest Australijczykiem. Rozmówiłem się z nim telefonicznie w najważniejszych kwestiach. Na koniec, wiedząc, że sporo użytkowników Leici posiada te torby spytałem, czy on również. Okazało się, że tak. Uwierzcie mi, od razu znaleźliśmy wspólny język, a rozmowa nabrała innego charakteru. I taką prawidłowość widzę codziennie.

You will never be left alone

Historia  z moich przygód z wielką firmą Apple - ze dwa czy trzy lata temu zawitałem do iSpot'a w Warszawie. Będąc przy okazji w okolicy postanowiłem spytać się o jedną rzecz. Mianowice czy mój iPod Touch (pierwszej generacji), który miał problemy z baterią i generalnie ze sobą mógłby zostać przez nich naprawiony - oczywiście odpłatnie. Koleś spojrzał na mnie i powiedział, że zakończyli wsparcie dla tego modelu i zasugerował bym użył go jako podstawki pod piwo i kupił nowego iPhone'a.

Pewnie, że rynek elektroniki rządzi się swoimi prawami i może przykład trochę z tak zwanej dupy, ale prawda jest taka, że mało która firma wspiera modele wyprodukowane jeszcze przed wojną.

Serio - Leica wiedzie tutaj prym. Kiedy kupowałem swoją M4 zadzwoniłem na Mysią z pytaniem czy w razie poważnych problemów (odpukać) mam się zgłosić do nich. Powiedzieli, że tak, bo oni wysyłają aparaty do Solms, a przypominam, że od dnia jej "narodzin" minęło prawie 50 lat!

Nieważne czy kupiliście nową MP czy znaleźliście w szafie pradziadka przedwojenna Leicę I. Firma Wam ją naprawi. Nie zasłoni się brakiem części, brakiem wsparcia dla modelu, czy też zaproponuje kupno nowego kompakta. Oni coś zrobili, sprzedali, a więc Wasz problem, jest ich problemem. I Wam go rozwiążą. Choć przyjdzie za to zapłacić.

Tutaj też pada odpowiedź czemu w sumie w kolejnych M-kach zmiany były w sumie kosmetyczne. Ano dlatego, że po pierwsze nie ma sensu zmieniać czegoś co jest dobre i się sprawdza, a ponadto pozwala to użyć nowych części w starym aparacie.

Optyka

Leica to nie tylko aparaty, ale przede wszystkim optyka. I tak Summicron jest wyznacznikiem ostrości zawsze i wszędzie, Summilux wzorem perfekcyjnego bokehu, a Noctilux jest jaśniejszy niż ustawa przewiduje. Koniec. Pozamiatane.

Zawodowiec bubla nie używa

Spójrzcie na nazwiska. Bresson, Eddie Adams, Capa, Winogrand, Meyerowitz. Oni używali tych aparatów. Ze znanym skutkiem, a było to przed czasami marketingu, dawania ludziom sprzętu w zamian za reklamę itd itp.

Coś z biżuterii

Niechętnie, ale przyznaję. Leica ma w sobie też coś, co jest wspólne dla wszystkich firm luksusowych. Wizytówka statusu posiadacza. Choć nie zawsze. Ten, kto myśli, że te aparaty kupują tylko obrzydliwi bogacze jest w błędzie. Często kupują w gruncie rzeczy zwykli ludzie, którzy po prostu oszczędzali, by kupić wymarzony aparat.

Czyż nie wygląda pięknie?

Mógłbym mówić dalej. Wymieniać kolejne przykłady, a wpis zamieniłby się w książkę. Jest jednak coś co koronuje to wszystko co powiedziałem. Doświadczenie.

Serio, parę lat temu zapytałem jednego fotografa o co chodzi z Leicą. Czy to tylko marka, czy rzeczywiście tak dobry sprzęt. Odparł "Patryk, nigdy w życiu nie miałem doskonalszego aparatu", a miał ich generalnie ponad 400.

Więc by rzeczywiście zrozumieć o co w tym chodzi, trzeba to przeżyć. Trzeba przesunąć dźwignie, zwolnić spust migawki.

I tego Wam z całego serca życzę.

Rych