Korzystając z chwili przerwy, gdy cały osprzęt ciemniowy schnie, opowiem o tym, jak to pod ziemię zszedłem.
A wszystko oczywiście przez Barta. Tak to jakoś się złożyło, że (co ogarnęliśmy później) spotkaliśmy się w Światowy Dzień Fotografii, by z okazji moich urodzin wypić piwko i porobić zdjęć. Tak to się stało, że Bart musiał przełożyć wszystko na późniejszą godzinę, a ja biedak siedziałem już w centrum i szybko musiałem pomyśleć co by tu porobić.
No i tak stwierdziłem, że zamiast siedzieć jak kretyn na gorącym słońcu, posiedzę sobie w chłodzie stacji metra. Jak się okazało, było to bardzo interesujące posunięcie.
No właśnie metro. Warszawa ma całe dwie nitki metra z czego druga to właściwie parę stacji. Życie wszystkich mieszkańców miast w ten czy inny sposób z metrem zostało związane. Jedni jeżdżą nim do szkoły czy pracy, inni pracują, a jeszcze inni wkurzają się na zamknięte ulice, kiedy owo jest budowane.
Dość powiedzieć, że w ten czy inny sposób, życie mieszkańców stolicy kręci się w okół niego. Logicznym wnioskiem wydaje się być, że dla fotografa ulicznego, metro to niemalże świątynia. Nie tylko pozwala po tym mieście podróżować, ale również pełne jest kadrów czekających na uwiecznienie.
Kiedy tak krążyłem i fociłem, a potem ujrzałem rezultaty byłem oniemiały. Nie liczyłem, że cokolwiek z tego wyjdzie, a okazało się, że jedne z ciekawszych ujęć z tego dnia pochodzi właśnie z mojego leniwego łażenia po stacji.
Tym bardziej (bo sam pomysł krążył mi po głowie od dawna) utwierdziłem się w przekonaniu, że warto metrem zainteresować się bardziej. Pojeździć nim o różnych porach. Bo chyba metro to jedyne miejsce w mieście, gdzie obok siebie usiądzie wyluzowany rastaman z dredami na pół metra i ubrany w garnitur pracownik banku.
Na pewno tam wrócę, a jeśli i Wam zdarza się podróżować metrem to może się spotkamy. Po różnych stronach obiektywu.
Rych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz