poniedziałek, 28 grudnia 2015

Striptease, PRL i węgorze

Witam Was serdecznie po Świętach! Mam nadzieję, że się najedliście i odpoczęliście i w ogóle wszystko u Was dobrze.

Ja dosłownie przed chwilą skończyłem główny wątek fabularny w dodatku do Wiedźmina 3 i doszedłem do wniosku, że zrobię przerwę od telewizora i pomęczę wzrok przed komputerem, by coś dla Was napisać.

Na łamach tego bloga zazwyczaj poruszam tematy w mniejszym lub większym stopniu związane z fotografią. Tym razem będzie o czymś na pierwszy rzut oka "od czapy", ale jak człowiek się wczyta, to zrozumie, że niekoniecznie tak jest. Będę mówił o filmie.

Film, jakby nie patrzeć, to ciąg zdjęć wyświetlanych z odpowiednią prędkością. Ostatnia megaprodukcja Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy została nakręcona na kliszy. Serio. Nie wiem czy można mnie uznać na kinomaniaka. Lubię filmy. Starsze, nowsze, dramaty, komedie, przygodowe, horrory, thrillery, fantasy. Mam jakiś tam gust, jakieś oczekiwania i jakieś wyobrażenia. Całym sercem kocham oglądanie filmów w kinie. Na dużym ekranie, z potężnym nagłośnieniem, w ciemnej sali.

No i tak wyszło, że w dniu wczorajszym do kina poszedłem. Na film, wobec którego miałem pewne nadzieje. Nadzieje, które umarły po trzech minutach.

O tym jednak za chwilę. Warto bym w końcu zdradził, co moje biedne oczęta widziały. Nic innego jak "Córki Dancingu".

Po zobaczeniu zwiastunu (a do czasu obejrzenia produkcji stanowił jedyne moje źródło wiedzy o fabule) miałem nadzieję na jeśli nie dobry, to chociaż znośny film. Do samego rozpoczęcia filmu liczyłem na opowieść o nocnym życiu w PRL-u, o młodzieńczej miłości, o tym, że stripteaserka też potrzebuje czułości, A wszystko to przy zimnych nóżkach, "Wódce z Czerwoną Kartką", śledziku i tatarze.

PRL. W gruncie rzeczy czasy dla mnie istotne. Nie żyłem w nich, ale siłą rzeczy co jakiś czas mi o sobie przypominają. Moim pierwszym aparatem był wszak Zenit 12XP, a do do komunistycznych wyrobów przemysłu fotooptycznego mam wciąż sentyment, a i radzieckie obiektywy są bardzo zacne i co jakiś czas pojawiają sie na mojej liście zakupów. Nie mogę przecież zapomnieć o tym, że moim pierwszym prawdziwym sportowym wozem byłem FIAT 126p, którym to postawiłem swoje pierwsze kroki w licencjonowanym sporcie. Nie sposób powstrzymać serca przed szybszym zabiciem, gdy widzę biało-czerwonego 125p mojego ojca, którym dzielnie i dumnie reprezentuje polskie barwy w Monte Carlo Historique.
Ha! Od tego zaczynałem!

PRL w polskiej kinematografii ostatnich lat, suto doprawianej publicystyką i retoryką polityków, to mroczne i ponure czasy, składające się tylko ze strajków (Czarny Czwartek: Janek Wiśniewski padł), rozgrywek szpiegów, od których działań zależały losy świata (Jack Strong), punk rocka i młodzieży, która buntowała się dzielnie systemowi (Wszystko Co Kocham). No i było się albo w Solidarności, albo w ZOMO. Innej opcji nie było.

No ale dobra, już kończę bo zaraz mi pikawa stanie od tego ciśnienia. Wracam do filmu.

Jak wspominałem miałem konkretne życzenia co do filmu. Liczyłem, że w końcu dostanę produkcję, która pokaże te czasy w innej strony. Uzupełni obraz widza, których ich pamiętać nie może. Ponadto obraz, który uświadomi, że takie rzeczy jak striptease, prostytucja, przygodne romanse i inne takie to nie jest wymysł naszych czasów i choć na chwile przymknie japy ludkom, którzy twierdzą, że jest inaczej.
Kadr z Filmu "Córki Dancingu". http://static.prsa.pl/images/732dc9cd-de3c-4678-a6ec-603b9be54c91.jpg
Zamiast tego dostałem opowieść o... syrenach. I to tych co mamią i zjadają ludzi. Opowieść o "Małej Syrence" wrzucono w pseudo PRL, który jest tylko na dobrą sprawę zaakcentowany, a miejscami tak niespójny, że nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś w pewnej chwili nie wyciągnął iPad'a (w jednej scenie jeden z głównych bohaterów robi zdjęcie kompaktem ewidentnie zachodnim i ewidentnie z lat 90-tych). 

Ponadto fabułę streścić można tak: Zespól Figi i Daktyle znajduje w Wiśle dwie syreny (o obleśnych ogonach jak u węgorza). Po wyjściu na brzeg syrenki wyglądaja jak normalne dziewczyny, ale nie mają... wagin -_-. Jest to o tyle ważne, bo jedna syrenka zakochuje się w basiście zespołu i za cenę swojego głosu gotowa jest sobie taką sprawić. Magią, przy pomocy tajemniczej szatniarki, ktora częstuje ją pierwszym papierosem? Nie! Przy pomocy chirurga, który doszyje jej "dół" innej kobiety! Syrenki zaczynają dawać chórki i rozbierać się na scenie, a po chwili stają się sensacją stolicy na międzynarodową skalę (w jednej scenie niemiecki fotograf robi im zdjęcia) Oczywiście druga syrena jest przeciwna tej miłości, traktuje ludzi jak pożywienie (zjada ich w filmie ze czworo), bzyka milicjantkę i knuje coś z cyberpunkowym trytonem. Zakończenie jest tak tragiczne, że aż szkoda mi klawiszy, by je opisywać.
Szybko! Wołajcie wiedźmina! Kadr z filmu "Córki Dancingu". http://filmoznawcy.ug.edu.pl/wp-content/uploads/2015/09/CD.jpg

Do tego film okraszają sceny z tak zwanej dupy. Krytycy rozwodzą się nad genialnością Cieleckiej, w "odważnej roli stripteaserki o pseudonimie Boskie Futro". Serio? Pojawiła się ze trzy razy na film, raz zatanczyła i ze dwa razy zaśpiewała, a w jednej scenie podłączała kroplówki członkom zespołu w ich melinie, po libacji. Oraz scena, w których dwóch milicjantów-gejów się całuje, by po chwili zostać zjedzonym.
Boskie Futro w akcji. W tle basista, grany przez Jakuba Gierszała - znanego z "Sali Samobójców". Kadr z filmu "Córki Dancingu". http://filmoznawcy.ug.edu.pl/wp-content/uploads/2015/09/CD1.jpg
Ja się pytam, kto do jasnej cholery dał na to pieniądze?! I to z międzynarodowego funduszu! Kto to w ogóle dał pozwolenie na puszczanie tego ludziom i branie za to pieniędzy?! No i kto dał temu nagrodę na festiwalu w Gdyni?!
Srebrna i Złota w czasie sesji zdjęciowej (chyba o tytule "Gdyby królik zgwałcił węgorza"). Kadr z filmu "Córki Dancingu". http://film.interia.pl/raporty/raport-gdynia-2015/newsy/news-corki-dancingu-muzyczna-bajka-dla-doroslych,nId,1887120

No i co z aktorami? Oczywiście, że chodzi o pieniądze, ale zastanawiam się w jak skrajnej biedzie musieli być Preis, Buczkowski, Konopka, Herman, Cielecka i Malanowicz, albo jak wiele im zapłacili, by wystąpili w tym czymś. To czego nie mogę im odmówić to, że zagrali konsekwetnie i dobrze, ale myślę, że zasłużyli by ich role były lepsze.

Wiem, może mówię za ostro. Może jako "artysta" powinienem być bardziej otwarty na alternatywę i na różne formy sztuki. Na niezwykłość, nietuzinkowość itd. itdp.

A może nie zrozumiałem przesłania? Nie, uwierzcie mi. Zrozumiałem aż nad to. Niestety nieważne jak szlachetny i piękny będzie obraz, jeśli jego ramę wysmaruje się fekaliami. Całość i tak będzie śmierdzieć.

Pierwszy raz w życiu byłem na filmie, z którego ludzie wychodzili z kina przed czasem, a Ci którzy zostali zgodnie mówili o jego badziewności.

Jak wróciłem do domu, to odpaliłem konsolę. Włączyłem Wiedźmaka, ruszyłem na Skellige i przez dobre czterdzieści minut jedyne co robiłem to chodziłem i zabijałem syreny. Wtedy dopiero poczułem się lepiej.

A co Wam doradzę? Lubię Was, więc odradzę Wam iść. Jeśli jednak chcecie sami wyrobić sobie zdanie, to pamiętajcie, że ostrzegałem.

Rych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz