Są takie firmy, które od dekad wyznaczają standardy. Takie, których nazwy, produkty przyśpieszają bicie serca, budzą zazdrość, podziw i napędzają ambicje. Tak też Rolls Royce zawsze będzie synonimem najbardziej eleganckiego samochodu, Ferrari od razu przywodzi na myśl czerwony kolor i prawdziwie sportowy charakter, Rolex pozostanie wyznacznikiem najwyższego standardu odmierzania upływającego czasu, Gibson i Fender gitarowej legendy. Wymieniać mógłbym długo, ale nie tworzę tutaj poradnika high-endowego zakupoholika. Piszę by powiedzieć coś o jednej firmie z jednej dziedziny. Powiem Wam coś o firmie Leica.
Leica, dawniej zwane Ernst Leitz Wetzlar. Tego, czego nie można im odmówić to dokonania rewolucji. Oskar Barnack stworzył bowiem fotografię małoobrazkową, pakując kliszę filmową do pudełka, nazwanego Leica I, które teraz przypomina raczej steampunkowy gadżet niż pełnoprawny aparat.
Pomysł jednak chwycił i w niedługim czasie również inne firmy zaczęły produkować aparaty do tego formatu. Leitz wyznaczał jednak (i po dziś dzień to robi) standard najwyższej jakości optyki i precyzji wykonania.
Rok 1954 przyniósł przełom w historii firmy. Na rynek trafiła Leica M3, rozpoczynając tym samym kolejny etap rozwoju - system M.
Leica M3. Zdjęcie ze strony kenrockwell.com |
Nie mam zamiaru tutaj przedstawiać po kolei wszystkich zmian jakie wprowadzano w systemie, przedstawiać chronologii i zasypywać Was informacjami niczym nauczyciel matematyki pracą domową. Powiem o czymś innym. Powiem co czyni Leicę wyjątkową.
Perfekcyjne narzędzie prace
OK, weźmy na stół pierwszą lepszą M-kę. Co dostajemy? Sporo metalu (mosiądz i stal), szkła, wulkanit i tworzywa sztucznego tyle co kot napłakał. Migawka płócienna o przebiegu poziomym, czasy 1s-1/1000, synchro z błyskiem przy 1/50, trzy do sześciu ramek w wizjerze (Leica jest aparatem dalmierzowym), czasem samowyzwalacz, połowa modeli bez wbudowanego światłomierza.
Nie brzmi to jakoś strasznie bogato. Szczerze mówiąc dane techniczne tego aparatu stawiają go niemal na równi z Pentaxem Spotmaticiem. Jest jednak coś innego co sprawia, że ten aparat jest czym jest. Wykonanie.
Serio, wyobraźcie sobie aparat, w którym przycisk spustu porusza się w górę i w dół. Nie na boki, dookoła świata i wyżej niż powinien, gdzie odstępy między klatkami na kliszy są równe jak Bóg przykazał, dźwignia przesuwu filmu porusza się w poziomie i nie klekocze, a zamontowany obiektyw siedzi sztywno jak głaz polodowcowy na polskiej ziemi. Aparat cichy jak zawodowy asasyn. Nie usłyszysz strzału na ulicy. To nie są aparaty składane w chinach, przez robotników przyuczonych do fachu w 10 minut. To narzędzia zrobione przez specjalistów. W Niemczech.
No i ten wizjer, jasny niezależnie od użytego obiektywu. I te ramki pozwalające widzieć poza nimi. Po prostu miodzio.
Paszport
Kupno Leici nie czyni fotografem. Czyni posiadaczem Leici. Czyni jednak też członkiem czegoś co szumnie można nazwać rodziną, klubem, masońskim stowarzyszeniem Wyznawców Ostrej Pełnej Dziury. Serio. Coś w tym jest.
Kiedy rok temu szukałem dla siebie nowej torby foto, przeglądałem od niechcenia allegro, trafiłem na bardzo fajny, używanym egzemplarz Hadley'a Pro. Widząc, że sprzedawca jest z Warszawy, napisałem celem ustalenia, czy przed zakupem mógłbym torbę obejrzeć. Okazało się, że właściciel jest Australijczykiem. Rozmówiłem się z nim telefonicznie w najważniejszych kwestiach. Na koniec, wiedząc, że sporo użytkowników Leici posiada te torby spytałem, czy on również. Okazało się, że tak. Uwierzcie mi, od razu znaleźliśmy wspólny język, a rozmowa nabrała innego charakteru. I taką prawidłowość widzę codziennie.
You will never be left alone
Historia z moich przygód z wielką firmą Apple - ze dwa czy trzy lata temu zawitałem do iSpot'a w Warszawie. Będąc przy okazji w okolicy postanowiłem spytać się o jedną rzecz. Mianowice czy mój iPod Touch (pierwszej generacji), który miał problemy z baterią i generalnie ze sobą mógłby zostać przez nich naprawiony - oczywiście odpłatnie. Koleś spojrzał na mnie i powiedział, że zakończyli wsparcie dla tego modelu i zasugerował bym użył go jako podstawki pod piwo i kupił nowego iPhone'a.
Pewnie, że rynek elektroniki rządzi się swoimi prawami i może przykład trochę z tak zwanej dupy, ale prawda jest taka, że mało która firma wspiera modele wyprodukowane jeszcze przed wojną.
Serio - Leica wiedzie tutaj prym. Kiedy kupowałem swoją M4 zadzwoniłem na Mysią z pytaniem czy w razie poważnych problemów (odpukać) mam się zgłosić do nich. Powiedzieli, że tak, bo oni wysyłają aparaty do Solms, a przypominam, że od dnia jej "narodzin" minęło prawie 50 lat!
Nieważne czy kupiliście nową MP czy znaleźliście w szafie pradziadka przedwojenna Leicę I. Firma Wam ją naprawi. Nie zasłoni się brakiem części, brakiem wsparcia dla modelu, czy też zaproponuje kupno nowego kompakta. Oni coś zrobili, sprzedali, a więc Wasz problem, jest ich problemem. I Wam go rozwiążą. Choć przyjdzie za to zapłacić.
Tutaj też pada odpowiedź czemu w sumie w kolejnych M-kach zmiany były w sumie kosmetyczne. Ano dlatego, że po pierwsze nie ma sensu zmieniać czegoś co jest dobre i się sprawdza, a ponadto pozwala to użyć nowych części w starym aparacie.
Optyka
Leica to nie tylko aparaty, ale przede wszystkim optyka. I tak Summicron jest wyznacznikiem ostrości zawsze i wszędzie, Summilux wzorem perfekcyjnego bokehu, a Noctilux jest jaśniejszy niż ustawa przewiduje. Koniec. Pozamiatane.
Zawodowiec bubla nie używa
Spójrzcie na nazwiska. Bresson, Eddie Adams, Capa, Winogrand, Meyerowitz. Oni używali tych aparatów. Ze znanym skutkiem, a było to przed czasami marketingu, dawania ludziom sprzętu w zamian za reklamę itd itp.
Coś z biżuterii
Niechętnie, ale przyznaję. Leica ma w sobie też coś, co jest wspólne dla wszystkich firm luksusowych. Wizytówka statusu posiadacza. Choć nie zawsze. Ten, kto myśli, że te aparaty kupują tylko obrzydliwi bogacze jest w błędzie. Często kupują w gruncie rzeczy zwykli ludzie, którzy po prostu oszczędzali, by kupić wymarzony aparat.
Mógłbym mówić dalej. Wymieniać kolejne przykłady, a wpis zamieniłby się w książkę. Jest jednak coś co koronuje to wszystko co powiedziałem. Doświadczenie.
Serio, parę lat temu zapytałem jednego fotografa o co chodzi z Leicą. Czy to tylko marka, czy rzeczywiście tak dobry sprzęt. Odparł "Patryk, nigdy w życiu nie miałem doskonalszego aparatu", a miał ich generalnie ponad 400.
Więc by rzeczywiście zrozumieć o co w tym chodzi, trzeba to przeżyć. Trzeba przesunąć dźwignie, zwolnić spust migawki.
I tego Wam z całego serca życzę.
Rych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz